sobota, 27 lipca 2013

Rozdział 20.



Rozdział 20.

5 miesięcy później...

Kolejny kwietniowy poranek. Rozglądając się, nie zauważyłam Marka w sypialni. 
- No tak, pewnie Tatuś już coś dla Nas upichcił. - zwróciłam się do mojego brzucha, który był już dość sporych rozmiarów. Wstając, ubrałam się i odświeżyłam po czym ruszyłam ku kuchni. Mój mężczyzna już na mnie czekał z przygotowaną jajecznicą.
- Mmm...jakie piękne zapachy. - orzekłam, obdarowując Marka małym buziakiem w usta.
- Piękne zapachy dla pięknej pani Bromskiej. - powiedział i postawił przedemną talarz.
- Jeszcze nie Bromskiej...- zaśmiałam się.
- Ale już jutro owszem. - powiedział. No tak od oświadczyn minęło trochę czasu, a my nie chcieliśmy robić nie wiadomo jakiego wesela. Zaprosiliśmy tylko Lucynę, Michała, moich rodziców, me dwie siostry z partnerami oraz kilku znajomych. W sumie wyszło 30 osób. Impreza miała odbyć się w nie za dużym lokalu.Marek uznał, że on nie chce zapraszać nikogo ze swojej rodziny. Szczerze? Nie dziwiłam mu się. No bo jego ,,kochany" braciszek siedział w więzieniu i mógł być ojcem dziecka. No właśnie jeszcze z tym ojcostwem... Sprawę tą, wraz z Markiem, uznaliśmy za zamkniętą. On jest ojcem dziecka i koniec tematu. Nie będziemy robić żadnych badań, a nic nic z tych rzeczy. Koniec kropka. 
Po spożyciu przepysznego śniadania Bromski wziął moją walizkę i włożył ją do auta. No tak przecież pan młody, nie może zobaczyć panny młodej przed ślubem. Troszkę głupie mi się to wydawało no ale jak mus to mus. Tę noc miałam spędzić u Lucyny. Gdy zajechaliśmy na miejsce Markowi wcale nie było wesoło do rozłąki. Zwłaszcza, że od kiedy zaszłam w ciążę nie odstępował mnie na krok.
- Może jednak pominiemy tą głupią tradycję...- nalegał.
- Nie ma mowy! Jedną noc bez niej wytrzymasz,a teraz wynocha! - upierała się Lucyna. Patrząc na nich, aż śmiać mi się chciało, ale w końcu postanowiłam wkroczyć do akcji.
- Kochanie, jutro się zobaczymy. A teraz idź, bo inaczej Lucyna będzie zmuszona użyć siły. - po tych słowach lekko się zaśmiał i pocałował mnie. No może to mało powiedziane, że pocałował, bo przyległ do moich warg jak jakaś pijawka. W końcu Lucyna pociągnęła mnie za ramię.
- Koniec tego Romeo. Oszczędzaj siły na jutro. - Odrzekła i zaprowadziła mnie do pokoju w którym miałam nocować. Po godzinie zaczęli się zjeżdżać nasi znajomi, którzy również byli zaproszeni na ślub i nocowali u Lucy, której dom był dość duży, by wszystkich pomieścić. Gdy panowie poszli już spać, razem z dziewczynami gadałyśmy chyba do 1 w nocy. W końcu poszłyśmy spać, bo przecież ,,Panna Młoda musi mieć siły na noc poślubną" jak to ujęła Lucyna. Śmiać mi się właściwie z niej chciało, bo razem z Markiem nic nie planowaliśmy. Byłam w ciąży, a lekarz kazał mi oszczędzać się przed ,,wysiłkiem fizycznym" więc nic z tego i tak nie będzie, ale wcale nas to nie załamało. Wręcz przeciwnie cieszyliśmy się na przyjście Małej Kruszyny. Nie chcieliśmy znać płci dziecka, aż do jego narodzin.

- Wstawaj! Dziś twój wielki dzień Kochanie! - tymi słowami obudziła mnie moja rodzicielka, która wraz z mym ojcem i siostrami przyjechali dziś rano.
- Już idę, idę. - zaspana odpowiedziałam i wstałam z łóżka. Gdy wyszłam z pokoju każda z kobiet rzuciła się na mnie. Moje kochane siostrunie zrobiły mi śniadanie, którym mnie osobiściw wykarmiły, potem Jula i Natka (przyjaciółki ze szkoły) zajęły się moja fryzurą. Kolejny etap to makijaż, który bezkonkurencyjnie musiały zrobić mi Izka i Aurelia, w końcu same miały własny salon makijażu. Na koniec wszystkie dziewczyny podziwiały mnie w białej sukni. Sama byłam zadowolona ze swojego wyglądu. Do kościoła zawiozła mnie mama i Lucyna, ponieważ mój ojciec wraz z Markiem i Michałem mieli tam czekać. Rzeczywiście tak było. Gdy znaleźliśmy się pod kościołem Lucy od razu weszła do wnętrza świątyni, ponieważ jako mój świadek miała zasiąść na odpowienim miejscu razem z Michałem,  który już tam było jako świadek Marka. 
Ojciec wziął mnie pod rękę.
- Denerwujesz się? - spytał.
- Trochę.
- Bo ja bardzo. - odrzekł. Trochę mnie to zdziwiło, ale uśmichnęłam się i ruszyliśmy w głąb kościoła. Przy ołtarzu ojciec ,,oddał" mnie w ręce Marka.
Msza przebiegła spokojnie. Liturgia słowa, kazanie no i nareszcie przysięga.
- ...Ja Marek...biorę Ciebie Nino za żonę...i ślubuję Ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską... oraz to że Cię nie opuszczę aż do śmierci...Tak mi dopomóż...Panie Boże Wszechmogący...w Trójcy Jedyny...i Wszyscy Święci. - Marek wypowiedział słow przysięgi patrząc mi głęboko w oczy i uśmiechając się. W końcu przyszła kolej na mnie:
- ...Ja Nina...biorę Ciebie Marku za męża...i ślubuję Ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską... oraz to że Cię nie opuszczę aż do śmierci...Tak mi dopomóż...Panie Boże Wszechmogący...w Trójcy Jedyny...i Wszyscy Święci. - wypowiedziałam słowa przysięgi bez zająknięcia. Potem nastąpił moment, gdy mieliśmy nałożyć obrączki i znów kolejna formułka. Po uroczystości w kościele udaliśmy się na salę, gdzie miała odbyć się reszta  imprezy. Nie obyło się oczywiście bez toastu oraz pocałunku pary młodej. O 12 w nocy obowiązkowo odbyły się oczepiny. Welon złapała Marta (moja bardzo dobra koleżanka ze studiów) , a krawat złapał znajomy Marka, Łukasz. Trzeba przyznać, że ich wspólny taniec dość komicznie wyglądał, ponieważ mężczyzna był bardzo wysoki, a Marta nie należała do tych najwyższych. W końcu wszyscy obdarowali ich brawami. Całe wesele skończyło się o 5 nad ranem. No proszę, tak mało ludzi, ale za to jak potrafią się świetnie bawić. Wykończeni pojechaliśmy do domu, by tam paść na łóżko i momentalnie usnąć. O dziwo podczas dzisiejszego dnia mój Maluszek nie kopał mnie zbyt mocno, pewnie wyczuł powagę sytuacji ;)

Mamy kolejny :D No to co? Ślub już jest to znaczy, że coraz bardziej zbliżamy się do końca :( Ale to jeszcze nie teraz ;p Proszę komentujcie :)) 
5 komentarzu = NOWY ROZDZIAŁ ;) 

wtorek, 23 lipca 2013

Rozdział 19.




Rozdział 19.

Następnego dnia rano obudziłam się wtulona w Marka. Powoli zaczęłam sobie przypominać to co się stało wczoraj. Na samą myśl o tym, że będę miała dziecko uśmiechnęłam się i dotknęłam rękom brzucha. Co prawda nie był on nie wiadomo jak duży, ale mogłam wyczuć po kształcie, że jest już troszkę zaokrąglony. Gdy wyswobodziłam się z objęć mego mężczyzny poszłam do kuchni zrobić śniadanie. Razem ze mną poszedł Alex domagając się swojej porcji jedzenia. Nasypawszy mu karmy do jego miski kontynuowałam robić tosty z serem i szynką. Nagle poczułam jak ktoś obejmuje mnie od tyłu. Był to Marek.
- Dzień Dobry kochanie. - powiedział całując mnie w policzek. 
- No hej. - odwdzięczyłam się mu tym samym.
- Co tam pichcisz? Wiesz przecież, że nie powinnaś się przemęczać w twoim stanie. Daj ja dokończę. - jak powiedział tak zrobił. Ja natomiast oparłam się oblat.
- Marek, ciąża to nie choroba. 
- Ależ oczywiście, że nie poprostu się martwię. - powiedziawszy to pocałował mnie czule w czoło i zasiedliśmy przy stole, by zjeść śniadanie.
Po spożytym posiłku pojechaliśmy na komendę. Tam razem z Lucyną pojechałyśmy do więzienia. Musiałam się spotkać z Petrem i powiedzieć mu, że może być ojcem dziecka. Marek nalegał, abym pojechała tam z nim,ale się nie zgodziłam. Chciałam tą sprawę załatwić sama.
Gdy byliśmy już na miejscu Lucyna wraz z jednym z policjantów zostali przy wejściu, a ja wkroczyłam do pomieszczenia, które było miejscem dla odwiedzających swych bliskich przebywających za kratkami. Stało tu z 8 stolików, a przy jednym z nich ujrzałam Piotra. Usiadłam naprzeciw niego, a ten skierował wzrok na mnie.
- Czego chcesz?- spytał 
- W zasadzie to niczego. Chcę cię tylko poinformować. - odpowiedziałam ze spokojem.
- Doprawdy? A o czym dokładniej? - spojrzał się na mnie podejrzliwie.
- Dobra. Nie będę owijać w bawełnę. Jestem w ciąży Piotr. I ty możesz być ojcem dziecka.
Mina Petra? Bezcenna. W jego oczach pojawił się strach. Tak, dokładnie. Strach i przerażenie. Nastała cisza.
- A-ale jak to? - spytał z drżacym głosem. Nie spodziewałam się, że będzie przestraszony. Szczerze mówiąc trochę mu współczułam, ale nie dałam po sobie tego poznać.
- Mam ci wytłumaczyć skąd biorą się dzieci?! Proszę cię? Chyba na tyle głupi nie byłeś,że gdy mnie zgwałciłeś nie wiedziałeś, że było ryzyko, iż zajdę w ciążę! - wykrzyczałam mu to prosto w twarz. Ten nie odezwał się wogóle. Lecz po dłuższym czasie ciszy powiedział przez zaciśniętą szczękę: 
- Wiem, że nie chcesz mieć tego dziecka ze mną. Ja też nie chcę, by dziecko było moje. Więc dla twojego dobra zrzekam się jego. Znajdź innego tatusia. Nie mam zamiaru się użerać z jakimś małym gówniarzem.
Usłyszawszy te słowa zachciało mi się śmiać. Haha i on mi będzie łaskę robił, że zrzeka się dzieciaka? Tsaa...on chyba mnie źle zrozumiał.
- Ale ja od ciebie niczego nie chce. Poinformowałam cię tylko, że ty MOŻESZ być ojcem, ale to nic pewnego nie jest. Dopiero okaże się to po narodzinach dziecka, lecz wtedy nawet jeśli wyniki będą wskazywać, że to ty, nie mam zamiaru o tym kogokolwiek informować. Zostawię to pomiędzy mną, a twoim bratem, który powiedział, że je wychowa. Tylko on z waszej ,,rodzinki" wyrósł na kogoś. Nie jest takim chamem i chujem jak ty! To na tyle co ci mam do powiedzenia, chociaż ciśnie mi się wiele niecenzuralnych słow i obelg na twój temat. - wygłoszywszy swój monolog, wyszłam pozostawiając Petra polocjantowi, który zaprowadził go do jego ,,pokoju".
Wychodząc z więzienia poczułam ulgę. Był to już koniec moich kłopotów. Petro się dowiedział i Marek się dowiedział. Co najważniejsze ten drugi zaakceptował mnie nawet jeżeli byłabym w ciąży z jego bratem. Wszystko się ułożyło. Lucyna czekała już za mną przy samochodzie.
- No to co Mała? Teraz jedziemy na zakupy kupić ci jakąś fajną kieckę,a potem niespodzianka. - zagadnęła mnie Lucy z wielkim bananem na twarzy.
- Kiecka?Niespodzianka? O co chodzi? - spytałam rozkojażona.
- Dowiesz się w swoim czasie...A teraz czas na zakupy! - wykrzyknęła uradowan i wyruszyłyśmy ku centrum handlowego.
- Muszę zadzwonić do Marka i powiedzieć mu, że wróce później do domu. - powiedziałam wychodząc z auta i kierując się ku wejściu do budynku.
- O to się nie martw. Już wszystko załatwiłam. - odpowiedziała beztrosko Lucyna i ruszłyśmy w kierunku sklepów. W końcu udało mi się kupić piękną TURKUSOWĄ SUKIENKĘ, w którą Lucyna od razu kazała mi się odziać po wyjściu ze sklepu. Nie wiedziałam zupełnie o co jej chodzi.
- Ale Lucy po co ona mi tu teraz? - spytałam
- Nie mów tyle tylko zakładaj, a potem się wszystkiego dowiesz. - wytłumaczyła mi. Jeśli wytłumaczeniem można było to mazwać. Posłusznie zrobiłam o to co mnie poprosiła, a potem wyruszyliśmy w stronę mojego i Marka domu. Gdy byliśmy już blisko zauważyłam, że cały wjazd jest zasypany czerwonymi płatkami róż. Nie wiedziałam o co chodzi.
- Lucyna co się dzieje? - spytałam zupełnie nie wiedząc o co chodzi.
- Idź, a się dowiesz..- powiedziała z uśmiechem na twarzy i odejchała.
A ja wystrojona w mój nowy zakup ruszyłam przed siebie. Minęłam wjazd, aż doszłam do drzwi frontowych. Tam również były płatki róż. Gdy weszłam do domu oniemiałam z wrażenia. Wszędzie znajdowały się zapalone świece i piękne bukiety róż. Na środku salonu stał stolik nakryty specjalnie dla dwóch osób.
- O Boże! Ale tu pięknie! - wyszeptałam z zachwytu.
- Podoba się? - usłyszałam znajomy głos za sobą. Był to Marek.
- I to bardzo. To dla mnie? - spytałam siadając na krześle podsuniętym przez Marka.
- A dla kogo niby? - zaśmiał się Marek. - Oczywiście, że dla ciebie. Alexa dostarczyłem Michałowi więc cały wieczór mamy dla siebie odrzekł Bromski nalewając do kiliszków soku porzeczkowe. No tak, w ciąży nie można pić alkoholu, więc musiałam się do tego przyzwyczaić. Po zjedzeniu przepysznej kolacji Marek poprosił mnie, abym chwilę poczekała. Przyszedł po zaledwie 3 minutach trzymając w ręku małe pudełeczko. Wiedziałam już co się święci. Momentalnie się uśmiechnęłam. Bromski przyklęknął i spytał:
- Nino, czy uczynisz mi ten zaszczyt i zostaniesz moją żoną?
- Tak, oczywiście, że tak. - odpowiedziałam, a łzy zaczęły mi same lecieć ze szczęścia. Marek założył PIERŚCIONEK ZARĘCZYNOWY na mój palec i namiętnie mnie pocałował. 

Wyszło takie coś :/ z przykróścią muszę stwierdzić, że nie jestem dobra w pisaniu romantycznych scen (oświadczyny, ślub itp.) ale musiałam, no bo w końcu trzeba ich jakoś ,,zesfatać" ;D Komentujcie proszę ;** 5 komentarzy = Nowy Rozdział :)

Polecam! :)


Polecam! :)

Na początek blog, dzięki któremu każdy (nawet ten, który nienawidzi czytać książek) 
od razu pobiegnie do biblioteki, księgarni, aby tę książkę zakupić :) 

http://everywhere-books.blogspot.com/

Kolejny blog jest dla fanek One Direction, a sądzę, że znajdzie się ich tu dość dużo ;) 
Gdy przeczytałam tego bloga łzy cisnęły mi się do oczu. 
Sama czekam na dalsze losy bohaterów :)
Sądzę, że nawet Ci, którzy nie przepadają za tym zespołem (np.ja ;))
 to i tak pokochają ten blog :D

http://zapiski-nialla-horana.blogspot.com/

Ostatni blog ;) To blog, który dopiero wystartuje ze swoim opowiadaniem, ale sądząc 
po osobie, która go pisze, napewno będzie on wspaniały, fenomenalny 
no i wogóle wszystko naraz ;P

http://izulkaa.blogspot.com/

To by było na tyle :) Chciałabym powiedzieć, że to nie jest jakaś reklama czy coś. 
Ja poprostu chcę Wam te blogi polecić i mam nadzieję, 
że nie będzie hejtów typu : ,,Darmowa reklama jesteś żałosna"
Albo Bóg wie jakich. Bo jeżeli chcecie hejtować to tylko i wyłącznie mnie :) 
A więc pozdrawiam i do
NASTĘPNEGO ROZDZIAŁU ;**






poniedziałek, 22 lipca 2013

Rozdział 18.




Rozdział 18.

Z każdym dniem Marek czuł się coraz lepiej. Jeździliśmy na wizyty kontrolne i na kilka badań, których wyniki były pozytywne. Powoli nasze życie stawało się takie same jak poprzednio...no może nie dokońca. Od tego zdarzenia minęły dwa tygodnie, a ja nie czułam się najlepiej. W sensie psychicznym jak i fizycznym. Często popłakiwałam w nocy, miałam huśtawki nastrojów, a to wszystko przez Petra. Marek chciał ze mną iść do lekarza, ale ja kategorycznie odmawiałam. Nie chciałam wylądować w szpitalu i nie mówiłam nic Bromskiemu, że się źle czuję. Poprostu miałam jakąś blokadę od środka. Tak samo jak kiedyś byłam silna, teraz czuję, że jestem coraz słabsza psychicznie. Wiedziałam, że to wszystko po tym co przeszłam, ale nikomu nie mówiłam nawet Lucynie. Poprostu dusiłam to w sobie.
Pewnego dnia obudziłam się strasznie słaba. Jak zwykle pierwsze co to pobiegłam do toalety wymiotować, ale to było normalne, bo zawsze tak robiłam od około 1,5 tygodnia. Zawsze, gdy wymiotowałam jakoś mi ulżyło. Niestety tym razem było inaczej. Czułam się słabsza niż zwykle i ledwo trzymałam się na nogach. Nie dziwię się, bo bardzo mało jadłam, prawie że wogóle. Marek zawsze mi kazał chcoaiż coś przegryźć, ale natychmiast po tym wymiotowałam. Chciał jechać ze mną do lekarza, ale ja odmawiałam. Dlaczego? Ponieważ bałam się, że lekarz zobaczy to co zrobił mi Petro...
- Ninka wychodzisz? - spytał Marek.
- Taak już idę! - odpowiedziałam i umywszy zęby wyszłam z łazienki, ciągle słaba.
- Boże! Skarbie, ale ty jesteś blada. Dobrze się czujesz? - od razu spytał, gdy mnie zobaczył. Rzeczywiście nie zaciekawie wyglądałam.
- Tak, wszystko okey. - skłamałam.
- Napewno? Znów wymiotowałaś? Proszę powiedz mi.
Nie chciałam już dłużej okłamywać Marka więc przytaknęłam.
- To już za długo trwa. Zaraz po pracy jedziemy do szpitala!- polecił.
- Ale Marek..- próbowałam się wykręcić
- Nie ma żadnych ,,ale" jedziemy i koniec! 
Po tych słowach wzięliśmy Alexa i ruszyliśmy na komisariat. Tam również Lucyna oraz Michał, który zaczął pracować na naszej komendzie po tym jak Rysiu odszedł na emeryturę, zauważyli, że jest coś ze mną nie tak. Marek powiedział, że pojedzie ze mną po pracy do szpitala, by mnie zbadali. Cały dzień nie mogłam się na niczym skupić więc postanowiłam przejąć robotę papierkową. Siedząc nad różnymi dokumentami poczułam się strasznie słabo i zaczęło mi się kręcić w głowie.
- Nina wszystko dobrze? - spytała Lucyna, która znajdowała się ze mną w biurze, ponieważ chłopcy musieli pojechać w sprawie jakiejś kradzieży.
- T-tak, chyba...- ledwo wyszeptałam, a zaczęło mi się robić ciemno przed oczyma, jedyne co usłyszałam to krzyk Lucyny, a potem odpłynęłam...

Otworzyłam oczy. Znajdowałam się w dość małym pomieszczeniu, szpitalnym pomieszczeniu. Czyli jednak zasłabłam. Przy mnie siedziała Lucyna.
- Nina? Jak się czujesz? - od razu spytała.
- Tochę lepiej. Gdzie Marek ? Co się stało? 
- Za pół godziny będą tu razem z Michałem. Zasłabłaś na komendzie i zadzwoniłam na pogotowie, które przywiozło cię tutaj.
Kiwnęłam tylko głową inastała cisza. 
- Chyba powinnam iść zawołać lekarza. - orzekła Lucyna i poszła w stronę gabinetu lekarskiego. Stamtąd wyłonił się mężczyzna, około 40- stki.
-Dzień dobry, jak się pani czuje? - spytał pogodnie, gdy mnie ujrzał. Lucyna w tym czasie przysiadła na krześle znajdującym się obok mego łóżka.
- Dziękuję, trochę lepiej. - odpowiedziałam.
- To wspaniale,ponieważ mam dla pani nowinę. - oznajmił z radością.
- Jaką dokładniej? - spytałam trochę przestraszona zerkając na Lucynę.
- Minowicie zostanie pani matką.
Gdy to powiedział struchlałam i pobladłam.
- Czy wszystko dobrze? - spytał lekarz.
- T-t-tak muszę odpocząć. - skłamałam ,a lekarz wyszedł z pomieszczenia. Wtedy dałam upust swoim emocją. Zaczęłam płakać a Lucyna mocno mnie przytuliła.
- No hej. Już dobrze Mała. Ciąża to nic strasznego. - pocieszała mnie.
- Ale ja wiem tylko, że, że...- i znów wybuchnęłam płaczem.
- Spokojnie Marek napewno się ucieszy. Może na takiego nie wygląda, ale zawsze chciał mieć rodzinę.
- Tylko, źe tu nie o to chodzi. - oznajmiłam trochę się uspokajając, lecz łzy nadal spływały po mych policzkach.
-  W takim razie o co? - spytała się mnie podejrzliwie Lucyna. Nastała chwilowa cisza, a następnie wydusiłam z siebie:
- B-b-bo to nie j-j-jego dziecko. - wybełkotałam i wybuchłam płaczem. Lucyna była w szoku. Poczułam to,ponieważ zesztywniała, ale nadal nie wypuszczała mnie z uścisku.
- Cii...wytłumacz mi to spokojnie. Napewno się mylisz. - poleciła. A ja wezbrałam się w sobie i postanowiłam jej wszystko wyznać.
- Gdy byłam więziona przez Petro wielokrotnie zostałam spoliczkowana pzez niego. Myślałam, że tylko skończy na tym, ale niestety... On mnie zgwałcił.- orzkłam, a z moich oczu popłynęły łzy. Nastała głucha cisza. W końcu odezwała sie Lucyna.
- Jesteś pewna, że to nie dziecko Marka? Pzecież nie każda konieta zachodzi w ciążę przez gwałt...
 - Ja nie wiem do końca. Ale badania mogę zrobić dopiero po narodzinach dziecka. Tylko, że do tego czasu będę musiała okłamywać Marka. - powiedziałam.
- Wiesz, że tak nie możesz? - spytała Lucy.
- Ja wiem, ale co w takim razie mam zrobić? 
- Przede wszystkim musisz poinformować o swojej ciąży i Piotra i Marka. Obydwoje muszą wiedzieć, nawet jeżeli ten pierwszy siedzi w więzieniu i nie nadaje się na ojca. Ni możesz okłamywać Marka. Jestem pewna, że on to zrozumie.- odpowiedziała Lucyna.
Po tej rozmowie z nią ulżyło mi. Postanowiłam, że Markowi powiem, ale dopiero w domu, a nie w szpitalu. Następnego dnia przyjechała po mnie Lucy, ponieważ ją o to poprosiłam i po wizycie lekarza, który kazał mi się oszczędzać, ruszyłyśmy w stronę mojego i Marka domu. Tam Lucyna mnie zostawiła i umuwiłyśmy się, że spotkamy się o 19 w kawiarni. Weszłam do domu. W drzwiach od razu powitał mnie Alex. Na kanapie siedział Marek i oglądał telewizję. Gdy mnie zobaczył momentalnie wstał i mnie przytulił.
- Czemu nie powiedziałaś, że dziś wychodzisz? Mogłem cię odebrać. - odrzekł.
- Chciałam ci zrobić niespodzienkę. Ale teraz musimy poażnie poozmawiać. - powiedziałam, a Marek spoważniał.
- Coś się stało? Jetseś chora? - od razu spytał.
- Nie, nie. Wszystko jest dobrze. Nic się nie stało, no jeżeli można by to tak nazwać.
Widać było, że Marek nie wie o co chodzi. Usiedliśmy na kanapie. 
- Jestem w ciąży. - wyznałam nie owijając w bawełnę. Pierwszy raz widziałam Bromskiego tak szczęśliwego.
- Ninka to cudownie! Będziemy mieli Bromskiego Juniora! - niemalże skakał z radości. Nie chciałam psuć jego nastroju kolejną informacją, ale niestety musiałam.
- Poczekaj, bo jest problem. - zaczęłam.
- Jaki? Coś z dzieckiem? 
- Nie, znaczy tak, ale nie.
- Czyli?
- Ehmm...bo ojcem również może być Piotr. - wtedy mina Bromskiego nie wyrażała nic. Patrzył się na mnie tempo. Myślałam, że wybuchnie, że zacznie krzyczeć, ale on ....... Przytulił mnie? Byłam w szoku. Przed chwilą dowiedział się, że może to być nie jego dziecko, tylko jego brata, a on od tak przytulił mnie.
- Nie rozumiem. - wyszeptałam,a on spokojnie odpowiedział: 
- Wiedziałem, że jest z tobą coś nie tak. Podejrzewałem, że Piotr mógł ci coś zrobić, ale nie wiedziałem, że może cię zgwałcić. Nie chciałem z tobą zaczynać tematu, ponieważ widziałem, że po tym zdarzeniu jesteś strasznie słaba wewnętrznie. Gdy wczoraj po badaniach dowiedziałem się wszystkiego od lekarza, który prosił, abym ci nic nie mówił byłem wściekły na Petro. Od razu pojechałem do więzenia, by się z nim spotkać. Chciałem go poprostu zabić. Niestety nie mogli mnie wpuścić. Wtedy zrozumiałem, że nawet gdyby było to jego dziecko to i tak wychowam je jak swoje.
Gdy to usłyszałam łzy mimowolnie zaczęły spływać mi po polikach. Nie były to łzy rozpaczy, smutku. Wręcz przeciwnie. Były to łzy szczęścia. Cieszyłam się, że Marek tak zareagował na tą sytuację. 
- Kocham cię- wypowiedziałam wtulając się w niego jeszcze mocniej.
- Ja Was też. - odpowiedział.
Wiedziałam, że była już 19, więc zadzwoniłam do Lucyn odwołać spotkanie. Ona bez problemu się zgodziła, a nawet się ucieszyła, że wszystko sobie wytłumaczyliśmy. Jeszcze tylko jutro czekała mnie rozmowa z Piotrem...

Taki dłuższy mamy :) Nie wiem czy zauważyliście, ale pojawiła się nowa zakładka na mym blogu. Jest to mój nowy blog, którego założyłam. Pierwszy rozdział na nim powinien pojawić się w sierpniu, a Was proszę o to, abyście polecili go znajomym itd. :D Dziękuję, że czytacie. Proszę komentujcie :( Do zobaczenia ;*

niedziela, 21 lipca 2013

Rozdział 17.



Rozdział 17.

*perspektywa Niny*

Razem z Michałem i Lucyną siedzieliśmy w szpitalu. Alex leżał pod krzesełkami, prawie się nie ruszając, a ja cały czas płakałam i nie mogłam się pozbierać. Dlaczego on? Lucy z Orliczem próbowali mnie pocieszać, ale sami byli załamani. W końcu z sali operacyjnej wyszedł lekarz, miał on może koło 50.
- Witam, czy państwo są z rodziny? 
- Jestem jego dziewczyną, co z nim? - od razu spytałam. Doktor odchrząknął:
- Sądzę, że lepiej będzie jeśli porozmawiamy w gabinecie, zapraszam. - orzekł. Udałam się razem z nim. Byłam strasznie zdenerwowana nie wiedziałam czy Marek wogóle żyje. Moje rozmyślania przerwał lekarz.
- Pan Bromski żyje...
Odetchnęłam.
- Ale jego stan nie jest dość dobry. Przeszedł dwie operacje, więc to i tak cud, że przeżył. Aktualnie jest pod czujnym okiem naszych lekarzy.
- Rozumiem. Czy można go zobaczyć? - spytałam.
- Nie powinienem...ale zrobię wyjątek. Może pani wejść, ale na dosłownie 10 minut i tylko pani.
- Dobrze. - podziękowałam i wyszłam z gabinetu by skierować się w kierunku sali gdzie leżał Marek.
Gdy go zobaczyłam, łzy same cisnęły mi się do oczu. Był podłączony do różnych kabelków i miał zamknięte oczy. Wiedziałam, że jeszcze nie wybudził się ze śpiączki. Był cały blady. Usiadłam obok niego i poprostu...rozpłakałam się. Nie był to może aż tak rzewny płacz, ponieważ nie chciałam, aby ktoś mnie usłyszał. Poprostu czułam się winna temu co się stało. Wiedziałam, że był załamany po tym, gdy zobaczył jak pocałował mnie Petro.
- Ma pani jeszcze 3 minuty. - powiedziała pielęgniarka przechodząca przez korytarz. Otarłam łzy i złapałam dłoń Marka.
- Przepraszam. - wyszeptałam i ponownie zaczęły po moim policzku spływać łzy. Już miałam wychodzić, gdy usłyszałam cichy głos:
- Nina?
Była, w szoku. On się obudził. Natychmiast znalazłam się przy jego szpitalnym łóżku.
- Marek, j-ja przepraszam. - z ledwością powstrzymywałam łzy. Ten tylko objął mnie na tyle na ile pozwalały mu na to różne kableki podłączone do jego ciała.
- Ciii...Ninka wszystko już dobrze. - wyszeptał i ucałował mnie w czubek głowy. Nie mogłam wydusić z siebie słowa. Moja głowa znajdowała się przy jego klatce piersiowej. Czułam bicie jego serca, a łzy leciały mi nieustannie. W końcu oderwałam się od niego.
- Przepraszam za ten pocałunek i za to, że byłam taka dociekliwa. mogłam poczekać, aż sam mi wszystko powiesz, a nie wpieprzać się w nie swoje sprawy. Gdyby nie ja, ciebie nie byłoby tutaj. - powiedziałam na jednym wydechu.
- To nie jest twoja wina, nawet tak nie myśl. Jak już mam kogoś obwniać to tylko i wyłącznie mnie. To ja powinienem ci powiedzieć wszystko, a nie cię okłamywać. Ja naprawdę cię kocham.
Gdy to usłyszałam na mojej twarzy pojawił się uśmiech. Wtuliłam się w Marka i chwilę zastygliśmy w ciszy. Nie była to niezręczna cisza, wręcz przeciwnie potrzeba nam było tej ciszy by nacieszyć się sobą. W końcu Marek się odezwał:
- Sądzę, że powinnaś zawiadomić lekarzy, że się obudziłem. Im szybciej mnie zbadają, tym szybciej stąd wyjdę. - uśmiechnął się na co ja odwzajemniłam uśmiech i ruszyłam w kierunku gabinetu doktora. Ten natychmiast znalazł się w sali gdzie był Marek i przeprowadził krótkie badania, po których stwierdził, że  mężczyzna będzie mógł wyjść za 2 tygodnie. Co prawda Bromskiemu nie podobało się, że aż tyle czasu będzie w szpitalu, ale obiecałam, że będe go codziennie odwiedzać z Alexem i się uspokoił. Gdy wychodziłam na korytarzu czekali Lucyna i Orlicz, którzy sądząc po ich minach wiedzieli, że Marek się obudził i jest wszystko dobrze. Od razu postanowiliśmy, że zamówmy jakąś pizze, a Alexowi kupimy jego ulubioną karmę.
Cały wieczór spędziliśmy na rozmowie. Nie poruszaliśmy tematu Petra, ponieważ został on ponownie zamknięty w więzieniu, tym razem z lepszą ochroną i nie namiesza już nigdy w życiu moim i Marka. 
Bromski z każdym kolejnym dniem odzyskiwał siły. Codziennie go odwiedzałam. W końcu przyszedł upragniony dzień, Marek wyszedł ze szpitala. Alex nie odstępował go na krok, a ja? Ja poprostu, cieszyłam się, że wszystko wraca do normy. Znów miałam przy sobie mężczyznę swoich marzeń.

No i wracam! :) Rozdział krótki, i bezsensu, no ale wogóle cieszę się, że jest :D Będę się teraz starać pisać rozdziały trochę częściej, lecz będą one krótsze ;) DZIĘKUJĘ za to, że czytacie. Odnośnie ostatniej sondy to cieszę się, że chcielibyście, abym dalej pisała :) Nawet już mam w swej głowie zarys tej historii, ale nie chciałabym niczego zdradzać ;p Kiedy pojawi się nowy blog? No cóż wtedy kiedy skończę pisać tego, a niestety (a może i ,,stety") nieubłaganie zbliżamy się do końca :)

niedziela, 14 lipca 2013

Ja podróżniczka ^^



Tak, tak znowu wyjeżdżam i znów przez najbliższy tydzień nic się nie pojawi :( Przy okazji chcę Wam podziękować za to prawie 2000 wyświetleń ;* Kocham Was Miśki <3 Lecę, bo jeszcze pakowanie mnie czeka ;P Jak zwykle wszystko na ostatnią chwilę :D

piątek, 12 lipca 2013

Rozdział 16.



Rozdział 16.

Podróż dłużyła mi się niemiłosiernie. Jechaliśmy jakimiś polnymi dróżkami. Lucyna prowadziła, ponieważ to ona znała miejsce pobytu Niny. W końcu znaleźliśmy się na miejscu. Było to kompletne odludzie. Znajdował się tu tylko las. 
- Jesteśmy...- odrzekła niepewnie Lucyna, rozglądając się dookoła.
- Marek jesteś pewny, że chcesz iść tam sam?- spytał mnie Orlicz.
- Tak. Wy zostańcie tu z Lucyną i czekajcie na saperów. W razie co jesteśmy w kontakcie przez krótko-falówki. - orzekłem i ruszyłem w głąb lasu. Alex został z Orliczem i Lucy.
Po 15-stu minutach drogi ujrzałem stary budynek. Był to magazyn, w którym nie przechowywano niczego od bardzo dawna. Wiedziałem, że tam napewno znajduje się Nina, ale też Petro. Schowałem się za najbliższymi krzakami i obserwowałem. Przy wejściu stało dwóch dryblasów więc odpadało, abym się tamtędy dostał. Postanowiłem wejść przez jakieś okno z piwnic. Być może tam znajdowała się Nina. Nie zastanawiając się ani chwili dłużej zameldowałem Lucynie oraz Orliczowi, że jestem na miejscu i obeszłem budynek od tyłu, by dostać się do wnętrza przez małe okienko prowadzące do piwnicy. Gdy się tam znalazłem usłyszałem głosy. Były to głosy między innymi Niny, więc serce mi aż zadrżało.
- Ała! Puszczaj mnie!- krzyczała Nina.
- Zamknij mordkę księżniczko, bo jeszcze nas usłyszą! - warknął Petro.
- Mam to w dupie czy nas usłyszą czy nie! Marek napewno już mnie szuka! 
- Hahaha ale ty zabawna! - powiedział z ironią Piotr. - Po tym jak pocałowałaś MNIE na jego oczach on napewno znalazł sobie inną.
- Nie wierzę ci! Marek taki nie jest! - wykrzyczała dziewczyna, słychać było, że zaczęła płakać. 
Nie mogłem już dłużej słuchać jak Petro niszczy Ninę psychicznie. I to jeszcze przeze mnie. Bez zastanowienia wziąłem broń i wyważając drzwi wszedłem do pomieszczenia gdzie się znajdowali.
- Puszczaj ją! - krzyknąłem. 
Nina ujrzawszy mnie od razu przestała płakać. Chciała coś powiedzieć, lecz niestety Petro jej to uniemożliwił przykładając swoją rękę do jej ust.
- No proszę, proszę. Kogo ja tu widzę? Mój ,,braciszek" we własnej osobie. - powiedział Piotr z drwiną.
- Zostaw ją w spokoju! To jest sprawa wyłącznie pomiędzy nami! - powiedziałem. Odkąd pojawiłem się w magazynie nie spojrzałem na Ninę ani razu. Nie wiem dlaczego. Może przez to, że przypomniałem sobie o pocałunku, którego obdarowała Petro? Stałem przed nimi z bronią wymierzoną w kierunku Piotra.
- Pomiędzy nami powiadasz? Hmm...może na początku tak było, ale teraz Nina jest ze mną więc nie masz nic do gadania. A teraz wyjdź, bo inaczej twoja luba może na tym źle skończyć! - odrzekł mężczyzna i przystawił pistolet do jej głowy. Ta była przerażona. Sam aż zadrżałem.
- Zrobię wszystko, ale nie rób jej nic! - postawiłem warunek.
- Odłóż broń! - polecił Piotr. Tak też zrobiłem. Odłożyłem ją na podłogę nie tracąc Petra z oczu.
- Teraz ręce do góry! 
Zrobiłem to o co prosił. Wiedziałem, że tylko wtedy gdy będę go słuchać to on zostawi Ninę w spokoju.
- Olieg! Alek! Chodźcie! - Piotr zawołał swych podwładnych, ale ci się nie odezwali.
- Do cholery jasnej! Gdzie wy jesteście idioci?! - teraz Petro się wściekł, lecz nadal trzymał broń przy skroni Niny, która patrzyła na mnie tylko z niepokojem. Nagle zza drzwi z których miała się wyłonić ,,banda" Piotra, ukazali się Lucyna i Orlicz. Pierwszy raz aż tak cieszyłem się na ich widok. Od razu się uśmiechnąłem. Nina zrobiła to samo. Petro aż zbladł.
- No cześć wszystkim! Jak tam spotkanie rodzinne? - od razu przy wejściu zażartował Orlicz. Zaśmiałem się, bo wiedziałem, że Piotr jest już skończony. 
- Ok skoro koniec spotkania to pozwólcie, że porwiemy jednego ,,członka rodziny" - orzekła Lucyna. - Chłopcy wchodźcie! 
Do pomieszczenia od razu wkroczyli saperzy. Petro pchnął Ninę, która nie mając siły z wyczerpania opadła na podłogę. Piotr zaczął uciekać. Nie pozwoliłem mu i ruszyłem za nim w pogoń. Nagle padł strzał z jego broni skierowany do mnie. Gdyby nie Alex, możliwe ze postrzeliłby mnie prosto w serce. Na szczęcie pies rzucił się na napastnika i obalił go na ziemię. Petro wycelował w mój brzuch. Ból był niemiłosierny. Opadłem na ziemię. Krew lała się ze mnie strumieniami. Ostatnie co pamiętam to Nina, która pochylała się nademną i płakała oraz ratownicy, którzy przewozili mnie do szpitala. Później straciłem przytomność...

No to ten...eee...mamy kolejny, który niestety, ale nie wyszedł mi tak jak chciałam :/ Poprostu chyba przeżywam jako blogerka kryzys (czyt. brak weny) ;( Ale uwierzcie mi STARAM SIĘ :) Więc pozostawiam ten rozdział Waszej ocenie :) Piszcie komentarze, ponieważ one baaaardzo motywują do pracy :)

wtorek, 9 lipca 2013

Rozdział 15.



Rozdział 15.

- Nina? Ty nawet nie wiesz jak ja się o Ciebie martwiłem. Przepraszam za tamto. Wytłumaczę ci to wszystko, ale powiedz gdzie teraz jesteś? - na początku naszej video rozmowy zapytał mnie o to Marek. Nie mogłam wydusić z siebie słowa, nie chciałam. Strasznie go kochałam i nie mogłam go zranić. Jednak Petro tylko spojrzał na mnie i wiedziałam, że muszę to zrobić, niestety. 
- Ehmm...cześć Marek. - zaczęłam dość niepewnie. - Bo widzisz, ja muszę ci coś powiedzieć.
- O co chodzi? - spytał się, zupełnie zdezorientowany.
- To już jest koniec. Koniec nas. - wydusiłam to z siebie z ledwością, lecz musiałam robić dobrą minę do złej gry. - Ja znalazłam sobie innego. 
Gdy wypowiedziałam ostatnie zdanie wiedziałam, że zadałam wielki cios w serce Marka. Ten tylko spytał bez żadnych emocji, lecz ja wiedziałam, że w środku buzował ze złości, a jednocześnie z żalu.
- Mogę wiedzieć chociaż kto to? 
Nie potrafiłam odpowiedzieć. Wtedy Petro, który do tej pory przysłuchiwał się naszej rozmowie, ukazał się w kamerce obejmując mnie. Czułam się okropnie, ale wiedziałam, że nie mogę tego okazać, ponieważ skończyło by to się źle i dla mnie, i dla mych bliskich.
- Tak ,,drogi" braciszku. To ja jestem tym szczęśliwcem. - oznajmił Piotr i pocałował mnie. Był to najgorszy pocałunek w mym życiu. Pozbawiony jakichkolwiek namiętności. Wiedziałam, że zrobiłam źle, ale nie mogłam tego cofnąć. Tylko spojrzałam tępo w ekran laptopa, na którym widniał Marek.
- Mogłem się domyślić! Jesteś totalnym idiotą! Nie wierzę, że Nina to robi z własnej woli! - wykrzyczał.
- Ach tak? Sądzę, że to jej powinniśmy się spytać...- zasugerował Petro. Nie wiedziałam, że oprócz pocałunku będzie wymagał jeszcze tego. Nie mogłam z siebie nic wydusić. Byłam bliska rozpłakaniu się, ale nie mogłam. W momencie tej ciszy w drzwiach ponownie ukazali się Ci jego podwładni. Wiedziałam, że muszę odpowiedzieć.
- Wybacz Marek. - tylko tyle zdołałam z siebie wydusić, ponieważ Piotr rozłączył się z nim, a ja momentalnie rozkleiłam się. Ten nie zważał na moje łzy. Zamknął mnie i rzucił tylko:
- Zaraz wrócę więc nie rycz mi tu! 
Nie mogłam. Poprostu wiedziałam, że wyrządziłam Markowi wielką krzywdę. Czułam się fatalnie. Po godzinie przestałam płakać i usiadłam na łóżku wpatrując się wciąż ślepo w jeden punkt. Nagle usłyszałam odgłos otwieranych drzwi. Był to Petro.
- Widzę, że już się ogarnęłaś.
Nie odpowiedziałam, a ten przysiadł obok mnie na łóżku gładząc mój polik.
- I widzisz jak ładnie potrafisz wykonywać polecone ci zadania. - powiedział z drwiną nie przestając macać mnie po policzku.
- Odwal się odemnie! - wypowiadając to strąciłam jego rękę. Ten tylko zaśmiał się.
- Dobrze, ale pewnie chcesz wiedzieć co się z tobą teraz stanie?
Nie odpowiedziałam tylko wpatrywałam się w podłogę.
- A więc teraz będziesz tutaj ze mną dopóki mi się nie znudzisz. Więc lepiej staraj się, bo inaczej wiesz co cię czeka.
- Co?! Nigdy nie zwiążę się z takim idiotą jak ty! Kocham Marka i nic, ani nikt tego nie zmieni! A już napewno nie ty! - wykrzyczałam mu to prosto w twarz. Petro się wściekł.
- Teraz to już przegięłaś. Albo zrobisz to co ci powiedziałem, albo gorzko pożałujesz! - po tych słowach spoliczkował mnie i wyszedł z pomieszczenia zostawiając mnie. Wiedziałam, że nie jestem w stanie uciec od niego. Nawet nie wiem gdzie jestem. Postanowiłam, że zapomnę o wszystkim. O Marku, o mojej pracy, o Lucynie i Michale. To była przeszłość. Teraz musiałam żyć razem z Petro. Postanowiłam być mu od teraz posłuszna. Nie wiedziałam nawet kiedy stałam się z tak silnej kobiety, tak słabą i bezbronną istotą. Rozmyślając o tym oddałam się w objęcia Morfeusza...

* z perspektywy Marka *

Rozłączyli się. Byłem w szoku. Myślałem, że Nina mnie kocha, że ona mówi to tylko dlatego, ponieważ mój brat ją do tego zmusza. Niestety myliłem się. Nie mogłem się z tym pogodzić. Byłem ogarnięty smutkiem, żalem oraz złością i nienawiścią, którymi darzyłem Petro. Musiałem się z tym pogodzić, ale poprostu nie potrafiłem. Miałem wobec siebie wyrzuty sumienia, że jej nie powiedziałem całej prawdy.
Minęły dwa dni, a ja nie przychodziłem do pracy. Nigdzie nie wychodziłem, nawet Alexa nie wyprowadzałem. Musiał sobie sam radzić, dobrze chociaż, że go karmiłem. Wydzwaniali do mnie Lucyna i Orlicz, ale nie chciałem się z nimi kontaktować. Co wieczór chodziłem do baru, aby tam topić swe smutki w alkoholu. Pewnej nocy wracając o dziwo dość trzeźwym do domu, zauważyłem Michała. 
- Marek, co ty robisz? Dlaczego cię nie ma w pracy? - zapytał od razu.
- Może najpierw wejdźmy. - zaproponowałem. W domu opowiedziałem mu o całej rozmowie z Niną, przez którą się załamałem. Orlicz uważnie mnie słuchał.
- I ty w to wierzysz?! Przecież ten koleś jest psychiczny! On ją zmusił! - wykrzyczał Michał.
- Chciałbym...Ale ona go pocałowała. Na moich oczach!
- Człowieku czy ty mnie słuchasz?! On ją zmusił, zagroził jej. A ty zamiast tu siedzieć to rusz dupe i pomóż mi oraz Lucynie znaleźć Ninę!- mówiąc to potrząsnął mną. Nastała cisza po czym Michał spytał:
- Kochasz ją?
Nie zawachałem się i od razu odpowiedziałem:
- Najbardziej na świecie.
- A więc bierz Alexa i jedziemy na komisariat do Lucy, która wpadła na ich trop. - orzekł. Od razu przywołałem Alexa i ruszyliśmy moim samochodem na komendę. 
- Czyli jednak była nadzieja. Jeszcze ją znajdę. Nie odpuszczę tym razem.- wmawiałem sobie w myślach przez całą podróż.

- Dobrze, że jesteś. Złapałam sygnał z komórki Niny i jakoś ich namierzyłam. - poinformowała nas Lucyna, gdy weszliśmy do biura.
- W takim razie na co czekamy?! Musimy tam szybko jechać. - orzekłem i już miałem wychodzić, gdy zatrzymał mnie Michał.
- Poczekaj! To nie jest takie proste. Trzeba poczekać na saperów, którzy pojawią się za jakąś godzinkę. 
- Za godzinkę?! Za tą twoją ,,godzinkę" to Niny już dawno może nie być! - wykrzyczałem.
- Ale Marek zrozum. Nie wiemy ilu ich tam w środku jest. W trójkę nie damy rady. - chciała mi to wytłumaczyć Lucyna.
- Nie wiem jak wy, ale ja jadę. Bezwzględu na to ilu ich tam jest. W końcu to mój brat i jakoś muszę sobie z nim poradzić!
Orlicz i Lucyna ruszyli razem ze mną do auta. Alexa chcieliśmy zostawić, niestety był szybszy i od razu znalazł się w samochodzie.

Na początek PRZEPRASZAM za długą nieobecność, ale moje wakacje się przedłużyły i nie miałam jak dodać rozdziału :c Wiem, że ten jest taki nijaki, ale w następnym obiecuję, że będzię jakaś akcja :) A więc DZIĘKUJĘ za Wasze wyświetlenia i komentarze :) O wiele lepiej się pisze, gdy mam z waszej strony jakąś motywację :*